niedziela, 13 kwietnia 2014

Biografia Boga?

Dziś coś dla tych, których ciekawią tematy religijne. Wydawać by się mogło, że ciekawić powinny każdego, bo chyba każdy miał taki moment w życiu kiedy przystanął by zadać sobie pytanie o pochodzenie swojej natury, o tym co go może czekać po śmierci i czy w ogóle istnieje Coś co nas trzyma niejako w swych ramionach? 
Jeśli ktoś odpowiedział już sobie na takie pytanie, pewnie czasami poszedł o krok dalej, zastanawiając się Czym lub Kim może być to nasze bóstwo, ta cała Wszechmoc? 

Zacznijmy po kolei, za napisanie biografii Boga bierze się polski celebryta - Szymon Hołownia. I tak jak unikam książek autorstwa polskich gwiazdek i gwiazdeczek, tak temu autorowi zaufałam. Na zaufanie naturalnie musiał sobie zasłużyć i zasłużył, gdyż nie sprzedaje steku bzdur i swoich porno-opowieści o życiu (jak np. p. Felicjańska), ale na napisanie tej pozycji myślę, że poświęcił bardzo wiele czasu, zebrał cały ogrom materiałów, przygotował ją niczym pracę doktorską. To wszystko widać i z lekkim sercem można ją polecić jako książkę "popularnonaukową", pisząc naukową przesadzam, ale chcę podkreślić, że nie są to tak często spotykane gadaniny książkowe o Bożej miłości, miłosierdziu, że Jezus jest Panem, zaufaj i oddaj mu swoje życie. Coś takiego możemy odczytać jedynie między wierszami, w końcu autor jest osobą wierzącą, więc jednak stara się przekazać tą jasną stronę wiary. 

Ale! Ale! Rodzaj książki, którą przeczytać może każdy od ateisty do głęboko wierzącego i którą każdy odczyta w inny sposób. Dla jednego będzie to pogłębienie wiedzy, dla innego powód do dyskusji, może ktoś bardziej rozumowo pojmie kwestie wiary...  W każdym razie sądzę, że będzie czytana z zaciekawieniem. Hołownia zadaje pytania, które - jeśli choć trochę rozglądamy się po świecie i używamy nieco mózgu oraz zastanawiają nas religijne aspekty życia - zadawała sobie większość z nas. Czyli po prostu o początki Świata? O próbę opisania Boga, na ile jest on opisywalny, poznawalny? Czy w ogóle jest i jak to można udowodnić? Na co zdają się argumenty wszystkich ateistów i racjonalistów, którzy zawsze mają pewność, że ich opinie są logiczne, jakże często poparte naukowo i niepodważalne. Ze stron kipi aż nam od intelektualnych wywodów autora, nie jego własnych domyśleń, ale głęboko przemyślanych, doczytanych, zweryfikowanych. 
Hołownia najpierw przygotowuje nas na samo spotkanie z Bogiem, które nastąpi w kolejnych rozdziałach. Szykuje grunt pod prawdziwe BUM! Kto czuje niedosyt po rozdziale, a nie wie gdzie szukać zaspokojenia, ma zawsze przedstawione kilka pozycji, opisanych w skrócie, mniej lub bardziej zachęcająco (duuużo lepsza rzecz nich sucha, nic nam nie mówiąca bibliografia na końcu).

Jedynym dla chrześcijan prawdziwym źródłem wiedzy o Bogu jest Biblia, jednak jak wiele tam wątków, których nie rozumiemy, jak wiele sytuacji, których można się uczepić, w końcu jak wiele krwi, gwałtów i rzezi na niewinnych ludziach? I na te pytania stara się znaleźć odpowiedź autor książki. Gdzie był Bóg w czasie wojen, czemu w Starym Testamencie jest przedstawiony w tak okrutny sposób, czemu jeśli jest wszechmocny nie mógł zrobić tego i tamtego? Dlaczego przyszedł na świat w ten sposób i w tym czasie? 
Jak w ogóle wyglądał rozwój chrześcijaństwa, kim byli apostołowie i czy to, że żyli z Jezusem ułatwiło im Jego poznanie bardziej niż nam nie mogących go fizycznie zobaczyć? 

Rolą biografii jest przytoczyć czytelnikowi jak najwięcej szczegółów z życia danej osoby, zbudować jej postać możliwie odwzorowując realia i dając pełen obraz osobowości bohatera. W tym przypadku jest inaczej, choć od szczegółów co niektórych może zaboleć głowa, to Hołownia nagle z rękawa nie wyciąga bożego asa z objawieniem. Daje nam, a raczej podaje na tacy informacje, których tak naprawdę gdzieś tam w swoim życiu powinniśmy szukać sami. Pokazuje, że to czego ludzie się dziś boją, czyli myśleć, wątpić, zadawać pytania - jest rzeczą ludzką i naturalną. Tylko, że z tymi pytaniami nic więcej nie robią. Wystrzeliwują w niebo oczekując, że odpowiedź spadnie wraz z najbliższym  deszczem. 

Co mnie osobiście urzekło? Język, w jakim Hołownia pisze, wydaje się być wyszukany, czuć w nim inteligencję autora, a z drugiej strony czyta się lekko i przyjemnie. Rozdziały kończą się szybko, czasami układając nam coś w myślach, a czasami robiąc totalny zamęt. Moim zdaniem książka fantastycznie zaplanowana. I co najważniejsze, powiedzmy, że na wstępie zadajemy sobie pytanie o istnienie Boga, jak Go odnaleźć, czytamy, czytamy... poznajemy, wdajemy się w szczegóły, rozwiewamy wątpliwości, pytamy, odpowiadamy, znowu pytamy, książka się kończy a my zostajemy z tym samym. Są i pozostaną pytania, na które jednoznacznej odpowiedzi nie otrzymamy, możemy jedynie pogłębiać wiedzę i poszerzać horyzonty w czym doskonale pomoże ta pozycja.

"[...] całe gadanie o Bogu niewarte jest funta kłaków, bo On i tak nam się wymknie. Odetchnę tym samym powietrzem co apostołowie. Zrozumiem (na chwilę), że zamiast próbować Go gonić, ciekawiej jest pozwolić się poprowadzić. 
Bo tylko On zna odpowiedź na pytanie - że znów zacytuję Kreefta - czy śmierć jest bramą, czy dziurą, czy życie jest przypadkiem, czy tańcem. " /Sz. Hołownia "Bóg - życie i twórczość"

piątek, 11 kwietnia 2014

Trochę serca z siebie dać :)

Kiedy węzły chłonne zaciskają gardło, a Mąż piątek wieczór spędza w pracy - nie dla rozrywki, ale by wykarmić swą liczną rodzinę :) , można w chwili wolnego skrobnąć małego posta. 

O czym dziś? 

O tym, jak jeden człowiek może uczynić mnóstwo fantastycznych rzeczy!
 
Po pierwsze polecam bardzo ładną reklamę - mnie osobiście ujęła za serce: 

Po drugie fajnie jest się zakręcić gdzieś, gdzie można trochę z siebie dać innym. My z Krzysiem znaleźliśmy ostatnio takie małe miejsce dla siebie, mamy nadzieję, że w najbliższy wtorek uda nam się tam dotrzeć ponownie. 
Myślimy jak tu działać, jak się rozwijać, jak móc się przydać i jak... zmotywować Dziobaka do nauki hiszpańskiego?! (Może więcej pracy z klientem w słuchawce? To zdecydowanie motywuje do szukania innych ścieżek :):):). 

Akcji tak naprawdę, w których można pomóc jest bardzo wiele. Ostatnio pojawiła się przedświąteczna Tytka Charytatywna z Caritasu (jest duża, tylko niestety papierowa, przez co trzeba uważać, żeby dołem nie wyleciała zawartość, można też w ramach odciążenia wyjeść biednym dzieciom żelki... ) Jest też cała masa fundacji, dla zwierząt, dzieci, seniorów, niepełnosprawnych. 

Kończę książkę Szymona Hołowni "Bóg - życie i twórczość", myślę, że może nawet już jutro pojawi się kilka zdań o niej, ale czemu teraz o tym wspominam? Gdyż mamy celebrytę, który ubija interes na Bogu?

Tak! Na Nim (czyt. Bogu), a raczej z Nim można ubić fantastyczny interes, jeden z owoców poniżej:
https://www.facebook.com/fundacjakasisi - godne pochwały, w końcu mamy celebrytę, który wziął się za czyny, za zrobienie czegoś dobrego, nie tylko płaci, ale i sam działa. Nie prosi o wielkie kwoty, ale np. o regularną dyszkę. Są zdjęcia, są reportaże, nasza kasa nie idzie na marne, kto nie chce i nie lubi dawać pieniędzy może skorzystać z innych akcji, które tam co jakiś czas się pojawiają. 
Około 250 dzieci, którym można pomóc :)

Jak wiecie celebrytów nie lubię i raczej nie szanuję, więc spory gest również z mojej strony :)

Wrzucam baner, bo czuję się przekonana i szanuję kolesia za to co robi i co głosi:


środa, 9 kwietnia 2014

Auschwitz - medycyna III Rzeszy i jej ofiary


Dziś recenzja książki historycznej, traktującej o (ujmując to delikatnie) eksperymentach medycznych w obozach koncentracyjnych. Książkę polecam osobom, których takie rzeczy ciekawią, bo (podobnie jak ja) nie są w stanie w żaden logiczny sposób wytłumaczyć sobie jak coś takiego mogło się udać, jak coś tak okrutnego mogło się dziać na tak dużą skalę i gdzie podziały się wszelkie ludzkie odruchy, mogące temu zapobiec. 

Tytułowa pozycja to około pięciuset stron bolesnych faktów, które zostały udokumentowane przez zarówno karty pacjentów, same ofiary i ich oprawców. Sprawy, które były m.in dowodami w procesach norymberskich, a do których żaden z wymienionych w tej książce lekarzy się nie przyznał. Jak to ujął jeden ze skazanych w czasie procesu słowo "rozkaz" i "posłuszeństwo" (tu trzeba dodać ślepe) niosą za sobą ogromne konsekwencje. Zeznania lekarzy-oprawców przytaczane w tej książce, zdają się po części potwierdzać te słowa, gdyż na pewno każdy z nas zadaje sobie pytanie - co tymi ludźmi kierowało?
Odpowiedź wydaje się być zaskakująca prosta, a nawet posiada trzy dobitne argumenty: ideologia, posłuszeństwo i bezgraniczna wolność w zakresie wykonywania swoich obowiązków. Mówiąc o wolności mam na myśli przyzwolenie na to, by wszystkie instynkty i pragnienia jakie ci ludzie nosili w sobie, te najgłębiej ukryte, najmroczniejsze "ja" wypełzło na powierzchnię, prowokowane przez chciwość, chęć bycia sławnym, wyróżnionym, dostrzeżonym, cenionym, respektowanym itd.
Autor książki Ernst Klee, włożył bardzo dużo pracy w zgromadzenie materiałów, gdyż książka przesiąknięta jest szczegółowymi faktami, dokładnymi opisami sytuacji, ludzi, eksperymentów, podaje liczby zabitych, nazwiska lekarzy, ich zeznania i relacje świadków. 
Wiadomą rzeczą jest, że zdecydowana większość ludzi kończyła życie w komorze gazowej, jednak jest też cały ogrom ludzi, którzy tam trafić nie zdążyli, albo za nim tam trafili przecierpieli dużo więcej z rąk osób, które teoretycznie składały przysięgę Hipokratesa o ratowaniu życia ludzkiego. Mając duże pole do popisu i zgodę, a nawet polecenie od Hitlera na wykonywanie badań, lekarze nie czują żadnych ograniczeń, a zakres doświadczeń nie ma żadnych granic - panowie życia i śmierci. Już od pierwszej strony przekonujemy się, że byli to właściwie panowie tylko i wyłącznie śmierci, poprzedzonej serią masakrycznych tortur, okaleczania, cierpienia na głód, choroby i najgorsze stany psychiczne jakie może osiągnąć człowiek, pozbawiony wolności i godności mu należnej. System był prosty, niczym segregacja zwierząt do ubojni, na rampie stali lekarze, którzy bez żadnych problemów, a wręcz z przyjemnością rozdzielają rodziny i dokonują selekcji. Tym, którym los sprzyja od razu idą do komór. Pozostali umierają w ciągu kliku tygodni, gdyż wychudzeni, śpiący warstwami na sobie, we własnych odchodach, nadzy i zziębnięci, nie mają warunków do utrzymania się przy życiu, czasami budzą się leżąc na zmarłych, po których litościwie śmierć przyszła w nocy. Lecz i po śmierci ich ciała często stawały się towarem, gdy skóra była we względnie dobrym stanie, zdejmowano ją i rozwieszano na sznurach jak pranie by następnie robić z tego rękawiczki, torebki, spodnie, klosze, innym razem robiono sekcję i wysyłano czasami całe głowy, czasami fragmenty narządów do instytutów badawczych jako unikatowe przypadki.
W obozie nie brakuje również młodych, ambitnych SS-manów chcących zostać wielkimi chirurgami. Bez praktycznie żadnej wiedzy, przechodzą od razu do praktyki. Na przypadkowo wybieranych więźniach przeprowadzają ćwiczeniowe zabiegi usunięcia żołądka, wątroby, amputacje kończyń, sterylizację etc.
Medycynie obozowej wolno wszystko, nikogo nie oburza badanie popędu płciowego, prowadzenie okrutnych eksperymentów mających rzekomo pomóc w odnalezieniu lekarstwa na gruźlicę, posocznicę, stwardnienie rozsiane. W Wermachcie prowadzi się "cenne" badania mające na celu analizę śmierci w kilku wariantach tj. na dużych wysokościach, w komorze podciśnień, z wychłodzenia. Stwarzano specjalne warunki dla wieźniów mające imitować takie środowisko, okaleczano ich w analogiczny sposób jak jeńców wojennych, podawano do picia wodę morską. W Buchenwald powstaje laboratorium przemysłu farmaceutycznego, gdzie więźniów najpierw się szczepi (za wyjątkiem gr. kontrolnej, której szczepienia nie dotyczą), a następnie zaraża się ich np. durem plamistym. W Auschwitz zaś oprócz wiadomych komór gazowych, cel śmierci, prowadzi się masową sterylizację, w Monowicach traktuje się ludzi elektrowstrząsami.
Książkę kończy rozdział o Mengele (zwanym "Aniołem Śmierci), człowieku o wykształceniu genetycznym, z relacji świadków był on osobą elegancką, zgrabnie posługującą się wyszukanymi manierami. Uważał, że kierujący nim jak i innymi lekarzami światopogląd jest "ideologicznie-pański" i służy polepszeniu gatunku. Interesowały go głównie bliźnięta i karły. Przez wieźniów bywa wspominany czasem w sposób pozytywny, gdyż jeśli zależało mu na tym by "obiekt badawczy" był stosunkowy zdrowy i przeżył jego eksperymenty, nie pozwalał na chłostę czy zagłodzenie takiej osoby, czy jak to miał w zwyczaju nazywać swoich "pacjentów" - królika. Niestety i tak ci więźniowe potem ginęli z jego rąk, byli preparowani i przesyłani do innych oddziałów.   
Choć recenzja jest jedną z dłuższych tu popełnionych, oddaje zarówno maleńką część treści zawartych w książce Ernst'a Klee. Jeśli ktoś jest ciekawy do czego jest w stanie posunąć się drugi człowiek i jakie są granice ludzkiej wytrzymałości i jak dokładnie działał, trzeba dodać rasowy, system medycyny III Rzeszy - polecam.


Wszystkim zbulwersowanym osobom, dodam na koniec, że takie okrutne, mroczne zwierze, potrafiące się wyrzec ludzkich odruchów, zapewne tkwi w co któreś osobie, jeśli nie większości z nas. Historia lubi się powtarzać, zataczać swego rodzaju koła, ludobójstwo nie jest charakterystyczne tylko i wyłącznie dla III Rzeszy, było przed nią, dostrzegamy czasami, że dzieje się nadal w XXI wieku. W czasach względnego pokoju, w czasach kiedy wszyscy się oburzają na imitującą wykorzystanie zwierząt wystawę, na "sztukę" w której naga kobieta fotografuje się z krzyżem, bądź innym ważnym dla ludzi symbolem, mogą być - i słusznie, że są - zniesmaczeni, ale pytanie co się dzieje, z całą ludzkością, z tą wrażliwością, która każe biegać po sądach z obrazą uczuć religijnych, brakiem tolerancji dla gejów i lesbijek, kiedy dzieje się prawdziwa tragedia, kiedy odbierają człowiekowi, nie część życia, nie jakiś jego element ale po prostu samo prawo do istnienia? 

sobota, 5 kwietnia 2014

Biedronkowy patron

"Ksiądz Paradoks" - taki tytuł nosi książka Magdaleny Grzebałkowskiej, będąca biografią księdza Jana Twardowskiego. Autorka z tytułem trafiła w samo sedno, gdyż życie tego księdza składało się z samych, niestety nie zawsze szczęśliwych paradoksów. 

Na samym początku, należy pochwalić samą autorkę, pomimo wielu trudów, jakie ją spotkały (brak współpracy z ludźmi, którzy znali księdza, bardzo silna ochrona jakichkolwiek informacji ze strony "jedynej spadkobierczyni" itd.) udało się jej napisać tą książkę. Książkę, którą czyta się dobrze i z zaciekawieniem. Należy jednak zauważyć, że jeśli ktoś nosi w sobie wyobrażenie ks. Twardowskiego jako osoby idealnej, czy po prostu zawsze radosnej i otwartej, ta książka z pewnością zaburzy wszelki idylliczny obraz księdza i jego życia. 

Jan Twardowski - poeta, który został księdzem, by potem unikać jak ognia określenia poeta. Mówił o sobie "ksiądz, który pisze wiersze". Początki życia wskazywały na jego literacką karierę, podjął studia humanistyczne, udzielał się w prasie, publikował swoje wiersze. Od momentu wybrania drogi kapłaństwa już zawsze będzie prowadzić wewnętrzną walkę między byciem poetą, a księdzem i zawsze już na pierwszym miejscu będzie kapłaństwo. 
Choć do swojego życia zapraszał wielu ludzi, nie lubił i bał się samotności, to jednak najczęściej pełnił rolę słuchacza, sam o swoim życiu mówił niewiele. Można odnieść wrażenie, że miał pewien zestaw danych o sobie, które "sprzedawał" prasie i dziennikarzom, czasami nawet te relacje różniły się od siebie, choć odpowiadały na te same pytania. Dopóki mógł, sam był stróżem swojej prywatności - wiele dokumentów, listów i innych osobistych notatek palił. 
Co wiemy o jego charakterze? Doskonale radził sobie z dziećmi, potrafił je zaciekawić, lubił przyrodę i poezję. Jego kazania były trudne w odbiorze, mówił niewyraźnie i krótko, nie lubił kiedy wszyscy w kościele zwracali na niego uwagę, najlepiej czuł się w kilku sobie najbliższych miejscach, były to najczęściej spokojne, małe wsie, gdzie mógł być na co dzień całkowicie sobą - i księdzem i poetą równocześnie. A także zwyczajnym mężczyzną, który nie przykłada wagi do ubioru, który chodzi ciągle z tą samą "siatką" na podręczne rzeczy, który ma swoje przyzwyczajenia i humory.
Czymś co, może szczególnie rzucić się nam w oczy, w relacji Grzebałkowskiej są wspominane nie jednokroć jego relacje z kobietami. Twardowski w wyraźny sposób okazywał zachwyt nad kobietami, nie bał się o tym również mówić, miał potrzebę tęsknoty za kimś, darzenia miłością. Kobiety w jego życiu odegrały dużą rolą. Ci, którzy teraz zacierają ręce by przyłapać księdza na zdradzie kapłaństwa, niestety się zawiodą, były to najczęściej głębokie przyjaźnie lub "adoptowane" wnuczki. Kontakty te jednak czasami z mniej lub bardziej znajomych bądź naturalnych przyczyn zrywały się. 
Twardowski wiódł bardzo proste życie, nie przywiązywał uwagi do ubioru i pieniędzy, miał zwyczaj wszystko rozdawać, dzielić się wszystkim co miał i co sam otrzymał. Tak też niestety kończy swój żywot. Kiedy szkoły zaczynają wybierać go na patrona za życia (na co sam się nie zgadzał), kiedy wydawnictwa publikują coraz więcej jego tomików, zgłasza się do niego coraz więcej pielgrzymek ludzi, chcących go poznać, jak również chcących mieć prawo do jego publikacji. 
Schorowany ksiądz w czasie, kiedy staje się sławny nie ma przy duszy ani grosza, pod pokojem lub potem salą szpitalną toczą się bójki, kto powinien, kto może, kto jest bliższy księdzu żeby wejść do środka. Po śmierci zaś, czego dowodem jest ta książka, wszyscy uważają się za posiadaczy faktów z życia, o których sami chcą napisać, a jedyna spadkobierczyni prowadzi masę spraw sądowych roszczących do tego prawa. 
Najbardziej smuci nas chyba zakończenie, gdzie czytamy, że ks. Twardowski, chciał być pochowany jako prosty "Janek od biedronki", na cmentarzu na Powązkach, pod wielkim drzewem, w prostym grobie, na którym miały być regularnie wysypane orzechy dla wiewiórek. Niestety nawet ze śmierci księdza zrobiono interes - pochowano go w krypcie nowo-budowanej bazyliki, gdzie wszystkie drobiazgi zostawiane przez ludzi, którym ksiądz jest bliski są regularnie z krypty sprzątane.

W księgarniach dostępnych jest więcej pozycji będących biografiami księdza, znajdziemy nawet autobiografię. Zapewne są one bogatsze w szczegóły (mam w planach to zweryfikować), jednak powyższą książkę polecam, daje nam ona realny zarys życia Jana Twardowskiego. Wbrew pozorom dowiemy się z niej naprawdę dużo, to co zostało przytoczone powyżej ma być jedynie zachętą do zajrzenia i zapoznania się nie tylko z jego życiem, ale przede wszystkim z jego utworami. To one dają najwyższy wyraz tego, co ks. Twardowski chciał przekazać, pozostawić światu i co warte w naszym codziennym życiu warte jest pielęgnowania.