piątek, 31 stycznia 2014

Cała ta nasza muzyka

   Ostatnio jakoś tak wyszło, że z playlisty popłynęły dźwięki, które stanowiły moje pierwsze kroki w muzyce rockowej i metalowej. X-Japan, zespół tworzący za swej kadencji podwaliny pod japońską cięższą muzykę, był w sumie pierwszym rockiem jakiego słuchałem. Dopiero później przyszedł czas na całą resztę. 


    Czasem aż trudno uwierzyć jak jedno może prowadzić do drugiego. Tak jak ogniwa łańcucha myśli, które potrafią połączyć dwa zupełnie niezbliżone do siebie tematy. Patrząc na zdjęcia członków X-Japan z ich bardziej "kolorowego" okresu (poniżej) ciężko pomyśleć, że zaprowadzili mnie do Dream Theater, Pink Floyd, Led Zeppelin i pozostałych. A jednak!

    Niestety, zawsze kiedy myślę o ewolucji muzyki, zaczynam się martwić. Ci panowie u góry (tak, wszyscy to faceci!!!) szybko zrzucili jaskrawe piórka, a i ich muzyka stała się lepsza. Cała scena rockowa na świecie zdawała się rozwijać. A dziś? Spytajcie się przypadkowego przechodnia jakiej muzyki się dziś najczęściej słucha. 
   Niby o gustach się nie dyskutuje. Ale martwić się trzeba. X-Japan było jedynie moim pierwszym większym krokiem w stronę muzyki. Pamiętajmy jednak, że wyrastają oni z tej samej gałęzi, z której powstało także "Stairway to heaven". Gałęzi, która rodziła bardzo piękną muzykę. Teraz ludzie w większości słuchają niestety czegoś co nie rośnie na tej samej gałęzi. Nie rośnie nawet na tym samym drzewie.


   Jak dziś włączam sobie X-Japan, to nadal uważam, że są fajni :)

A tutaj dowód, że można swój wygląd w branży muzycznej zmieniać na lepsze ;p

Krzysio


środa, 29 stycznia 2014

Afryka trek - Sonia i Alexandre Poussin

Kolejna książka podróżnicza, którą polecam i znowu - Afryka. Czemu tak? Nie wiem. Być może najbardziej wytrwali wędrowcy wybierają Afrykę, jako miejsce, które pozwala być lub stać się typowym podróżnikiem. Miejsce na świecie, w którym wszystko ma inny porządek, zupełnie nie europejski czy amerykański. A chwilami można odnieść wrażenie, że właściwie nie istnieje tam żaden porządek.
Po raz kolejny zapraszam Was do Afryki i po raz kolejny będziemy burzyć wizję kreowaną nam przez media. 

Sonia i Alexandre Poussin
"Afryka Trek - od Przylądka Dobrej Nadziei do Kilimandżaro" tom 1
"Afryka Trek - od Kilimandżaro do Jeziora Tyberiadzkiego" tom 2
Tak więc, przed Wami przepiękne dwa tomy o Afryce - 3 lata - 11 krajów - 14000 km PIESZO(!) a więc w grę nie wchodzi przemieszczanie się niczym innym niż o własnych nogach. Książka gigant i nie chodzi o ilość stron (chociaż przed nami 2 tomy po około 650 str.), to piesza harówka, pielgrzymka z prawdziwego zdarzenia. 

Pogodne małżeństwo - Sonia i Alexandre Poussin, pakują plecaki, trochę jak na długi wyjazd w Bieszczady, bo bagaż musi być możliwie najlżejszy, skracanie szczoteczki do zębów i 1 para ubrań - to jedne ze sposobów na odciążenie. W trakcie wędrówki jednak kilogramów będzie przybywać i będą to najcenniejsze kilogramy pod słońcem (dosłownie!). 
Wyruszają w podróż śladami pierwszego człowieka. Pasjonujące opowieści o kulturze i życiu codziennym mieszkańców Afryki, przeplatają wzruszające sceny i rozmowy między nimi samymi, jak i napotkanymi ludźmi. Wędrówka tej pary ukazuje złożoność problemów, z którymi borykają się rdzenni mieszkańcy Czarnego Lądu, ich specyficzną mentalność, ale i radość, ogrom radości, który w sobie noszą pomimo wszystkiego co złe dzieje się wokół nich. 
Alexandre i Sonia pomimo burz piaskowych, bólu mięśni, choroby, nieludzkiego upału, pragnienia, mroźnych nocy, dzikich zwierząt, które sieją postrach w okolicznych miasteczkach, kroczą wytrwale do celu, choćby z ogonkiem w postaci wojskowej eskorty.
Z otwartymi ramionami wychodzą na przeciw ludzi, ponoszą ryzyko, bo przecież jedni z nich mogą okazać się wspaniałomyślni, zaprosić ich do swoich domostw i ugościć jak królewską parę, ale mogą też rzucić się na nich z pięściami i chcieć bez skrupułów zadźgać na drodze.
Prowadzą czasami zabawne, a innym razem bardzo poważne rozmowy o problemach życia codziennego, o AIDS i innych chorobach, o dzieciach, relacjach rodzinnych, gospodarce i polityce. Treści zawartych w tej książce nie można po prostu przytoczyć w paru zdaniach, ją się czyta, chłonie i przeżywa. 

Uczynię teraz uczynię coś skandalicznego, przytoczę - uwaga - ostatni akapit książki:
"Co za piękne miejsce, by się zatrzymać i by coś zacząć! Słowami, które tak dobrze pasują do naszych afrykańskich gospodarzy: biedni, cisi, zasmuceni, spragnieni, miłosierni, czyści, sprawiedliwi, prześladowani, ale błogosławieni! Czasami pozbawieni radości, bo życie jest ciężkie, ale nigdy nie  pogrążeni w rozpaczy. Co za lekcja! Przypominamy sobie słowa przyjaciela wypowiedziane przed wyjazdem: "Będziecie wędrować do Przylądka Dobrej Nadziei do Góry Błogosławieństw i, dotarłszy na miejsce zdacie sobie sprawę, że być może pierwszym błogosławieństwem jest mieć nadzieję...". Nazywa się Oliwier Human. Miał rację. Jesteśmy mali, spełnieni. Ecce Homo."

Pozwoliłam sobie na ten cytat, bo zakończenie i tak Was zaskoczy i wzruszy. 
Gwarantuję, że po przeczytaniu chce się więcej! I rzadko się tak zdarza, ale w tym przypadku więcej otrzymamy:
- 9 filmików z wędrówki, tu 1wszy http://www.youtube.com/watch?v=vRIP5iwctkQ

I wiecie co jeszcze jest piękne...
Często jest tak, że czytamy jakąś książkę, ona nas urzeka, zachwyca, mamy wykreowany obraz człowieka, często pary, którym się zachwycamy, potem - po latach czasami, chcemy zobaczyć co u nich, co u naszego podróżnika... I tu można się zawieść, bo ktoś przestał podróżować, ktoś po kilku latach wspólnego życia i podróżowania już nagle nie potrzebuje tej drugiej osoby. 
Ta para przywraca wiarę w ludzi, w miłość, w sens podróży i pokazuje, że można wyciągnąć z życia naprawdę wiele, żyć radością i jeszcze się nią dzielić.

A to właśnie Państwo Poussin, ze swoimi małymi kopiami:

wtorek, 28 stycznia 2014

Birofilistyka

   Jakiś czas temu napisałem maila do browaru PINTA z prośbą o przesłanie mi ich etykietek, ponieważ nie ma jak ich zdjąć z butelek, całe się rwą i nie chcą odkleić. Dość długo czekałem na maila zwrotnego, ale ostatecznie poproszono mnie o adres. Moja niecierpliwa Żonka już chciała sprawę ponaglać (minął chyba miesiąc), ale ja czekałem, czekałem, no i dziś odebrałem list zawierający 16 nowiusieńkich etykiet!
   Obecnie mamy już około 300 różnorakich etykiet. Trzeba mieć nadzieję, że za 30 lat nabiorą one takiej wartości, że sprzedamy je kolekcjonerom za trzy miliony ojro. A tak poważnie, to fajnie jest sobie coś po cichu zbierać :) Etykiety zajmują mniej miejsca niż pokale i kufle (tutaj musiałem ograniczyć rozbudowywanie kolekcji), a jednocześnie są bardziej barwne od kapsli (tych mam jeszcze mało).
   Tak więc śmiało, kupujcie nam różne piwka :)

Krzysio

piątek, 24 stycznia 2014

Philip K. Dick - "UBIK"

   Kiedy zaczynałem czytać twórczość Philipa K. Dick'a chodziłem jeszcze do podstawówki. Fascynowały mnie wtedy jego opowiadania i nadal to czynią, nieco mniej zagłębiałem się w powieści, które napisał. Naturalnie kilka z nich przeczytałem i podobały mi się, ale dopiero w późniejszych latach dostrzegłem, jakie to są zajebiste książki.
   Twórczosć Dicka jest dowodem na to, że niektóre osoby powinny zażywać narkotyki. Wiem, źle to zabrzmiało, ale co ja na to poradzę. Philip przez lata swej twórczości zażywał ich naprawdę sporo i chociaż z pewnością przyspieszyły one jego śmierć, to pozwoliły mu stać się ikoną science fiction. Autorem, przynajmniej w mojej opinii, który nie został prześcignięty po dziś dzień.
   Pisząc "science fiction" nie miałem na myśli Gwiezdnych Wojen, Transformersów  i innych tego typu tworów. Szkoda, że gatunek kojarzy się obecnie jedynie z kosmitami i robotami... Dick naturalnie często korzystał z futurystycznych dodatków, a więc droidów, obcych ras, wyszukanej (jak na jego czasy!) technologii, ale one byłe wyłącznie tłem. Istotą jego książek zawsze jest coś zupełnie innego, często wpadającego w pytania o "rzeczywistość" rzeczywistości, o to gdzie zaczyna się "człowiek". Wiele jego książek przesycona jest także swoistym mistycyzmem oraz wątkami religijnymi. Należy pamiętać, że sam Dick przeżył serię głębokich objawień religijnych, które owocowały zawsze wyśmienitymi książkami. Można mu uwierzyć, że widział to, co twierdził, że widział lub nie. Faktem jest, że Philip był pisarzem zupełnie innej klasy niż współcześni twórcy fantastyki.
   "Ubik" jest książką, która zaskakuje, aż po ostatnią stronę, dosłownie. Jest to znamienne zresztą dla Dicka, szczególnie jego opowiadania zawsze potrafiły zaskoczyć w zakończeniu. Nie zamierzam wprowadzać nikogo w fabułę, można nadmienić jedynie, że w książce będzie sporo psioniki, osoby w stanie półżycia, które z kryształowych trumien mogą komunikować się z żywymi, rozkład - nie tylko biologiczny, ale i czasowy, nieprawdziwe cofniecie się w czasie oraz tytułowy Ubik. Każdy kto przeczyta tą książkę z pewnością pożałuje, że samemu nie posiada puszki Ubika, którą mógłby to i owo naprawić.
   Ten post jest jedynie wstępem do twórczości PKD, a nie jest to twórczość monotonna! Wystarczy porównać "Ubika" z "Valis", aby z powieści lekkiej (jak na Dick'a) przejść na filozoficzno-religijną powieść, która nijak się ma do naszych wyobrażeń o SF, a stanowi niesamowity obraz psychiki tego wciąż za mało znanego autora.

Krzysio

wtorek, 21 stycznia 2014

"Do ciepłych krajów" Wróbel

Dziś zabieram Was w podróż "do ciepłych krajów", a więc będzie o książce, o której chciałam napisać już wcześniej. Czytałam ją dawno temu, jednak pamiętam, że wywarła na mnie pozytywne wrażenie. By o niej napisać sięgnęłam po nią po raz kolejny i przeczytałam raz jeszcze. Dowodem na to, że jest to dobrze napisana, wciągająca lektura jest fakt, że przeczytałam ją w 2 dni i zaczęłam szukać w Internecie autora - a nóż od tamtego czasu popełnił jeszcze jakieś arcydzieło literatury podróżniczej.

"Do ciepłych krajów" Paweł "Wróbel" Wróblewski

Trzydziestoletni mieszkaniec Gdyni, postanawia, że w końcu zaszczepiany w niego od najmłodszych lat, bakcyl podróżowania, wyjdzie zza miejskich murów i przeżyje rowerową podróż po Afryce. Kontynencie, który go ciekawi i fascynuje, kontynencie o którym wydaje się, że tu w Europie wiemy sporo, a jednak bezpośrednie spotkanie z jego mieszkańcami kreuje nowy, bardziej rzeczywisty obraz Afryki.

Paweł jako absolwent szkoły artystycznej, wyjeżdża z myślą o głębszym poznaniu sztuki i muzyki Afryki, w praktyce skupia się jednak na spotkaniu z drugim człowiekiem i w ten sposób poznaje cały wachlarz osobowości. Wszystkie te osobowości przedstawia Czytelnikowi w swej książce, będącej zlepkiem, czynionych na bieżąco zapisków z podróży. Przywołuje w nich dialogi, opisy sytuacji, czasami pozwala sobie na osobiste mniej lub bardziej radosne refleksje. 

Czytając najpierw podziwiamy Afrykę, piękne widoki, a oprócz nich również piękno ludzi i ich gościnność, tworzymy sobie, wraz z autorem, zachwycający obraz jej mieszkańców, do których nie dotarł pomysł bycia sobie na wzajem przysłowiowym wilkiem. Kartka po kartce, pedałujemy dalej i dalej i im w głąb książki im dalej w Afrykę, czar pryska, najpierw zazdrościliśmy podróżnikowi, teraz mu współczujemy. Współczujemy ponieważ Afryka pokazuje swoje drugie oblicze, "monsieur cadeau" ("Pan da prezent") wrzeszczą dzieciaki, cisnąc w niego kamieniami, nagle dla "białasa" ceny produktów i wszelkich usług okazują się wyższe, każdy - mały i duży Afrykańczyk oczekuje prezentu. Jak sobie poradzić z taką agresją nieobdarowanych i przejawem rasizmu względem białego koloru skóry?

Każdy kolejny kraj jest zagadką, jeden zaskakuje gościnnością i bezinteresownością ludzi, a kolejny tonie w śmieciach i skomplikowanej biurokracji. Przepiękne krajobrazy przeplatają się z widokiem zwłok zwierząt, a czasami nawet ludzi. Bywa, że biały człowiek, podróżujący samotnie po Afryce, jedzący to samo co rdzenni mieszkańcy i śpiący w buszu jest dla autochtonów tego kontynentu prawdziwym bohaterem, innym razem widzą w nim tylko bogatego "białasa", którego można oskubać z pieniędzy, Wróbel pokazuje Afrykę taką jaka jest, dzięki niemu poznamy w miarę dokładnie sytuację polityczną kraju, która ma bardzo wiele wspólnego z panującym tam, charakterystycznym sposobem myślenia i niekiedy niskim standardem życia. 

Autor opisuje również wzruszające spotkania z Afrykańczykami, stara się poznać ich mentalność, a próba opisu afrykańskiej sztuki, sprowadza się do wniosku, że cały kontynent to jedno, wielkie dzieło sztuki. Choć chwilami nienawidzi tego miejsca, irytują go oszuści, upał, natrętni ludzie i złodzieje, to zakochuje się w Afryce, a nawet w jej osobowej części o imieniu Chantal. 

Dokąd udało się dojechać, jak zakończyła się miłość do Chantalki i czy Wróbel jeszcze kiedyś wróci do Afryki - dowiemy się z książki i to bardzo szybko, bo gwarantuje, że strony niczym drepnięcia na rowerze same pchają nas w głąb przygody z Afryką. 


//Na marginesie: książka bardzo fajnie pomyślana - opatrzona jest komentarzami, w tekście numery zdjęć, które obejrzeć można na podanej stronie w Internecie, na końcu wywiad z autorem spisany zaraz po powrocie.//

M.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Łatwe risotto z pomidorami

   Jest to pierwszy post z przepisem, który oznaczę jako "studencki", a więc niedrogi, szybki, sycący i brudzący niewiele rzeczy.
Składniki:

Panuje tu zasada zastępowania wskazanego składnika (może poza ryżem i pomidorami) jakimkolwiek innym ;)

- woreczek ryżu
- puszka pomidorów krojonych
- pół kostki bulionu warzywnego
- olej
- 3 ząbki czosnku
- pół małego słoiczka oliwek
- pół kostki sera typu feta
- kurkuma lub curry
- sól i pieprz
- oregano

   Na patelnię wlewamy nieco oleju i podsmażamy na nim wyciśnięty czosnek. Pół kostki bulionowej rozpuszczamy w połowie kubka gorącej wody. Po chwili wsypujemy na patelnię suchy ryż i mieszamy z czosnkiem, dosypujemy kurkumę, mieszamy ponownie, aż całość będzie żółta. Ostrożnie dolewamy połowę bulionu, uważając na pryskający olej! Merdamy, żeby cały ryż znalazł się "pod wodą" i zostawiamy pod przykryciem. Podczas gdy ryż będzie się gotować, my możemy pokroić oliwki i fetę. Kiedy zobaczymy, że cały bulion jaki dodaliśmy został wciągnięty przez ryż, dolewamy drugą połowę kubka. Znowu czekamy aż bulion zostanie "wypity" i następnie wlewamy puszkę pomidorów, dodajemy oliwki i fetę oraz doprawiamy do smaku przyprawami. Co jakiś czas mieszamy. Najczęściej, kiedy feta się rozpuści, to i ryż jest już miękki. Jeśli natomiast ryż jeszcze jest nieco twardy, a "sos" stał się za mało mokry, to można dolać nieco ciepłej wody. Kiedy stwierdzimy, że ryż jest miękki można podawać nasze risotto. Polecam posypać je tartym serem.

Krzysio

niedziela, 19 stycznia 2014

Zgniłe Jabłko

   Jako symbol degeneracji społeczeństwa na świecie zawsze uważałem takie duże zaokrąglone M związane z pewną siecią "restauracji". Myślałem sobie, że to jest właśnie to, co jest świetnym symbolem upadku ludzkości. Dziś wiem, że jest to jedynie symbol zmielonych wymion i kopyt oraz dużej ilości soli i cukru. Następnie pojawiła się literka "f" na niebieskim tle. Ale dzięki pracy pojąłem wreszcie pod jakim godłem upada społeczeństwo.
   To takie nadgryzione jabłuszko, które przywędrowało do nas z Ameryki i sieje większe spustoszenie niż stonka ziemniaczana. Stało się bowiem, zupełnie nie wiem czemu, symbolem prestiżu i czegoś, co powinno się mieć. Nie lubiłem nigdy smartfonów, nie ma co twierdzić inaczej, ale to już jest przesada.
  Świat zawędrował w takie dziwne miejsce, że ludzie twierdzą, iż muszą mieć urządzenie, które pozwoli im na to samo co komputer (chociaż tyle naturalnie nie potrafi) wszędzie gdzie się znajdują. Jest to w mojej opinii tak samo prawdziwe zdanie, jak zdanie kierowane do rodziców przez dziecko, że potrzebują komputera "do nauki". Nie trzeba chyba nikomu mówić ile tej nauki ostatecznie jest. Ze smartfonem jest tak samo. Mówi się, że pozwala on na odbieranie poczty mailowej i sprawdzaniu wiadomości ze świata. Naprawdę? Do tego właśnie służy? No ale mniejsza, załóżmy, że ktoś rzeczywiście kupuje sobie Jabłecznika (a dosadniej i trafniej przetłumaczone JaJabłecznika) właśnie z myślą o tych funkcjach. Skupmy się więc na zakupie.
   Telefon, o którym mówię, kosztuje obecnie na znanym portalu aukcyjnym minimum te 2700 zł. Łał. Za to kupi się cały nowy komputer. Ale sprawdźmy co właściwie kupujemy za tyle pieniędzy. Mówi się, że jak coś jest droższe to jest i lepsze. Z pewnością jest to prawda jeśli chodzi o buty, ale co z telefonami? 
   Pod tym linkiem znajdziemy informację o koszcie materiałów użytych do wyprodukowania JaJabłuszka. Wyprodukowanie tego telefonu kosztuje niecałe 200 dolarów. Wg kursu widocznego na stronie NBP można śmiało przeliczyć to na 600 zł. Przypomnijmy sobie zatem analizę matematyczną z czasów studiów. 
2700 zł - 600 zł = 2100 zł

Ponad dwa tysie! Kurczę! Naturalnie obrońcy JaJabłuszka będą mówić, że dochodzą koszty wdrożenia technologii, zaprojektowania itp. Jasne, ale przecież ten telefon nie powstaje od zera! To jest jego kolejna wersja i masa rzeczy jest zwyczajną kontynuacją starych pomysłów. Ale bądźmy łaskawi, powiedzmy że drugie 600 zł poświęcimy na technologię, projekty i tym podobne sprawy. Zostaje nam nadal 1500 zł! Które oznaczają, że istnieją ludzie, którzy uwierzyli, że wydając tyle pieniędzy stają się wyjątkowi i lepsi od innych. A najczęściej rzeczywiście tak myślą. "Proszę pana, ja mam JaJabłuszko, a nie jakąś badziew", "Niech pan sprawdzi jaki ja mam telefon, a dopiero potem porozmawiamy"... 

  I takich osób jest coraz więcej. Czy rzeczywiście tak łatwo omamić ludzi, wmówić im, że to, co kupują jest wyjątkowe i właśnie dlatego tyle kosztuje? Parafrazując znane powiedzenie o tanim winie: "Drogie JaJabłuszko jest dobre, bo jest dobre i drogie". Tylko, że z oryginału o jabolu ludzie się śmieją, a w wersję przerobioną zdają się wierzyć.

  Teraz to właśnie Jabłko będzie moim symbolem upadku ludzkości. Aż strach pomyśleć co będzie następne.

Krzysio

piątek, 17 stycznia 2014

Domowa pizza

Dziś znana (wielu) i (mam nadzieję) lubiana domowa pizza, czyli zdrowsza i tańsza wersja kupowanego fast-foodu.


Tak więc po kolei - magiczna siódemka:
1. wyrabiamy ciasto
2. kroimy składniki
3. robimy sos(y)
4. wyrośnięte ciasto rozciągamy na blachę
5. smarujemy sosem pomidorowym
6. wrzucamy składniki
7.  wstawiamy do rozgrzanego - 200st piekarnika, po 15min temperaturę można zmniejszyć do 180.


Składniki (proporcje orientacyjne):
na ciasto:
- mąka ok. 300g
- ciepła woda
- drożdże świeże lub suszone
- ok. 2 łyżki oleju lub oliwy z oliwek
- łyżka cukru
- sól, pieprz

Mąkę przesypujemy do dosyć dużego naczynia (ciasto wyrośnie i zwiększy objętość), solimy i pieprzymy, następnie do kubeczka wypełnionego 3/4 ciepłą wodą wrzucamy ok. 4g suszonych drożdży lub ok. 0,5cm małego paska drożdży świeżych. Mieszamy aż się rozpuszczą, dodajemy cukier, który wspomaga wzrost drożdży (studia się na coś przydały...), następnie dolewamy jeszcze olej, mieszamy i dolewamy do mąki.
Urabiamy ciasto dość długo i dokładnie, aż do uzyskania jednolitej masy. Kiedy ciasto za bardzo się klei do rąk dosypujemy śmiało mąki i wyrabiamy... Odstawiamy na co najmniej pół godziny do wyrośnięcia, najlepiej w ciepłe miejsce, można przykryć ściereczką. 
Kiedy ciasto ładnie wyrośnie, szykujemy blachę, warto ją natłuścić, najlepiej cienką warstwą oleju i przy okazji otłuścić sobie dłonie - wówczas będzie nam łatwiej odchodzić ciasto od dłoni i rozciągać się na blasze. Po rozciągnięciu brzegi ciasta można oprószyć mąką - nie będą wówczas takie twarde.

Sos:
- ketchup
- koncentrat pomidorowy
- cebula
- przyprawy (oregano, zioła prowansalskie, papryka słodka, papryka ostra itd.)
- 1 ząbek czosnku
- oliwa z oliwek

Sos można wykonać na różne sposoby, ja wykonuję z ketchupu i koncentratu, cała filozofia polega na pokrojeniu cebuli, wyciśnięciu ząbka czosnku i wymieszaniu powyższych składników w proporcjach dla siebie odpowiednich (u mnie to zwykle ze 3 łyżeczki koncentratu, kilka chluśnięć ketchupu, rozwadniam go oliwą i czasami odrobiną wody). 

Spotkałam się też w sklepach z gotowymi mieszankami przypraw do pizzy, jak też specjalnie przeznaczoną do niej mąką. Jak ktoś woli można korzystać i z takich dobrodziejstw dzisiejszych czasów. 

Składników na wierzch nie podaję, każdy wie jaką pizzuchę wtrąboliłby najchętniej :)

Sos czosnkowy do podjadania:
- majonez ok. 2 łyżek
- jogurt ok. 2-3 łyżek
- czosnek od ząbka do 3

Wyciskamy czosnek, mieszamy z powyższymi składnikami.

czwartek, 16 stycznia 2014

Czy wiecie jaki kolor ma magia?

Odpowiedź: oktarynowy.
To będzie pierwszy post poświęcony serii "Świata Dysku" autorstwa Terry'ego Pratchett'a.
   Zasadniczo wszystko opiera się na skorupie. Skorupie Wielkiego A'Tuina, kosmicznego żółwia, który wędruje przez wszechświat ku... Tego nie mogę zdradzić. Ważne jest, że na jego skorupie stoją cztery gigantyczne żółwie, na plecach których znajduje się Dysk, świat i zwierciadło światów. Kiedy Terry zaczynał go opisywać pewnie nie spodziewał się, że na cykl zbierze się dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści książek... Ale tak się stało i dziś uniwersum przez niego stworzone jest uwielbiane przez miliony na całym świecie.
   W tym poście przerobimy jedynie dwa pierwsze tomy, a więc "Kolor Magii" oraz "Blask Fantastyczny". Większość fanów jest zgodnych co do tego, że lepiej zaczynać cykl od innych pozycji, jednak nie oszukujmy i wędrujmy przez Dysk zgodnie z chronologią powstawania książek. Na początku "Koloru Magii" poznajemy Rincewinda, maga nieudacznika, a nade wszystko tchórza, który niezależnie od własnej woli staje się przewodnikiem pierwszego na Dysku turysty. Turysta ten jest niski, skośnooki, ma okulary i wszędzie chodzi z ikonografem, a na dodatek jest urzędnikiem zajmującym się ubezpieczeniami. Samo pojawienie się go w Ankh-Morpork (największym mieście na Dysku) doprowadziło do wybuchu kłótni, bójki, a w ostateczności pożaru, który strawił trzecia część miasta. W wyniku tych niefortunnych zdarzeń Rincewind i turysta (imieniem Dwukwiat) uciekają przed wściekłymi mieszczanami i wyruszają na podróż po całym Dysku. Przyjdzie im poznań Cohena Barbarzyńcę (herosa, którego doświadczenie w boju jest olbrzymie głównie ze względu na ukończone dawno już temu 80 lat, a który mimo to podejrzanie przypomina pewnego Cimmeryjczyka stworzonego przez R.E. Howarda), odwiedzić świątynię mrocznego bóstwa (niesamowicie przypominającego znaną "postać" z twórczości H.P. Lovecrafta), odwiedzić Panią Smoków (tutaj pozdrawiamy panią Anne McCaffrey) i przeżyć wiele innych zdarzeń.
   Jak łatwo zauważyć, Terry bawi się wszystkimi naszymi wyobrażeniami o fantasy, parodiując klasyki gatunku. Jednak nie jest to twórczość prześmiewcza, nawiązania do innych książek jedynie dodają dodatkowego smaczku już przezabawnej prozie.
   Jeżeli chcesz wiedzieć:
-jakie są trzy najważniejsze rzeczy w życiu każdego mężczyzny
-dlaczego magowie szukają tłuczonego szkła w swoich zupach
-gdzie się szuka dusijabłek
-skąd biorą się żołędzie
-jakiej płci jest żółw A'Tuin
lub nurtują Cię inne pytania dotyczące sensu istnienia wszechświata, to czym prędzej rozpocznij poznawanie Świata Dysku.

Krzysio

środa, 15 stycznia 2014

"Prowadził nas los" Kinga Choszcz

"Prowadził nas los" Kinga Choszcz

„Każde marzenie dane jest nam wraz z mocą potrzebną do jego spełnienia…”
            Nie tylko sama myśl wprowadzająca daje odczucie swego rodzaju predestynacji , ale cała podróż dwójki wędrowców z Polski wydaje się być zaplanowanym szeregiem szczęśliwych zbiegów okoliczności, w które czasami trudno uwierzyć.

Kinga i Chopin wyruszają bez żadnego planu, otwierają przed sobą nowy wymiar podróżowania stopem, zaczynając od standardowego autostopu, jazdy na pace pick-up’a, przez wóz konny, łódź, samolot, a nawet pewnego razu udaje im się złapać na stopa… paralotnię.
Przez pięć lat swojej wędrówki poznają fantastycznych ludzi, kulturę wielu krajów i próbują nowych potraw. Jako dwójka wegetarian, mają okazję do zasmakowania jedynie tych bezmięsnych, ale w egzotycznych krajach nie brakuje dań z owoców i warzyw, których smaku wcześniej nie znali. Docierają w najdalsze ale i jedne z najpiękniejszych zakątków świata. Ich budżet jest niewielki, ale dzięki serdeczności spotkanych ludzi, podejmowanej tymczasowo pracy chociażby nauczyciela i wytrwałemu dążeniu do spełnienia marzeń poznają ogrom ciekawych miejsc, o których przeciętny turysta nie wie i nie dowie się z masowo wydawanych broszur.
Nadchodzi czas, kiedy jednak należy zasmakować również trudu podróży – choroba morska, kradzież, nocka ucieczka przed policją, nielegalne przekroczenie granicy, aż w końcu choroba i zmiana celu podróży.
Zapiski prowadzone przez Kingę sporządzone są w formie dziennika, co umożliwia Czytelnikowi nie tylko umiejscowienie w czasie danych wydarzeń, ale niemal przeżycie tej ekscytującej wyprawy życia wraz z głównymi bohaterami, którzy wytrwale przemierzają niemal wszystkie kontynenty. 

POLECAM! Tym, których fascynują ludzie z perspektywy szarej codzienności – nieco szaleni, tym co kochają podróże, lubią czytać o kulturze innych państw, aż w końcu tym, którzy nie mają odwagi, ale marzą by podjąć kiedyś takie wyzwanie. 

Książka inspirator, która udowadnia, że nie trzeba posiadać dużego budżetu, wystarczy… marzyć, spakować plecak i … pozwolić się prowadzić losowi.

M.


wtorek, 14 stycznia 2014

Żółte tofu

Tym razem ja, Mops, zajmę się jedzonkiem. Ponieważ, jak dowodzi Światowe Stowarzyszenie Ludzi Niejedzących Mięsa i Innych, jedzenie mięsa jest ble i fuja proponuję dziś (zresztą zawsze będę :D ) coś wegetariańskiego. Przepis nie jest mój, ale już zdjęcie jest jak najbardziej mojego autorstwa.



Składnikolce:
- kostka tofu (najlepiej wędzonego)
- puszka ananasa w zalewie
- pół cebuli dużej, ale i jedna cała lecz mała nie będzie zła
- dwie łyżki miodku, takie bardzo pełne i z meniskiem
- imbir mielony, tyle ile kto lubi
- kurkuma
- łyżeczka mączki ziemniaczanej
- olej
- przyprawy inne, jeśli potrzeba zaistnieje

Cała prawda o naturalnym tofu jest taka: jeśli je trochę posolisz i popieprzysz, to smakuje trochę jak karton z solą i pieprzem. Dlatego najbardziej polecam tofu wędzone lub solidnie zamarynowane. Takie tofu odsączamy, przekrawamy na dwa cienkie plastry, a następnie każdy plaster kroimy w trójkąciki, deltoidy lub inne figury geometryczne. Następnie wyjmujemy z puszki ananasa. Nie wylewamy zalewy! 2/3 plastrów ananasa kroimy w kostkę, pozostałe zjadamy na miejscu. Cebulę kroimy na drobną kostkę i podsmażamy na oleju, aż lekko się zrumieni, wtedy dorzucamy kawałki tofu. Pozostawiamy je z cebulką na kilka minut, a następnie dodajemy kawałki ananasa. Ponownie czekamy chwilkę lub i dwie. Z zalewy odlewamy kilka łyżek do kubeczka, a całą resztę wlewamy do tofu z ananasem i cebulą. Dodajemy miód, imbir i kurkumę. Mieszamy i pozwalamy się dusić na małym ogieńku. Do kubeczka z odlana zalewą dodajemy mączkę ziemniaczaną, mieszamy  i tak uzyskany zagęstnik dolewamy do naszej potrawy. Mieszamy, mieszamy... Czekamy, aż na powierzchni sosu będą powstawać takie dobre bąble i gotowe! Podajemy nasze żółte tofu z ryżem i jemy!

Madzia zjadła tą potrawę już klika razy i nic jej się nie stało, więc chyba zjadliwe. :)


poniedziałek, 13 stycznia 2014

Kulinarnie

Dziś zupełnie inaczej, ostatnio było coś dla ducha, a dziś coś dla ciała. Zaczynamy na elegancko!

Zaznaczam, że większość przepisów pochodzi z różnych stron internetowych, dlatego przepraszam jeśli zapożyczam cudzy przepis, a tego nie odnotowuję, najzwyczajniej w świecie nie pamiętam już skąd go brałam. Gdy jednak będę pamiętać na pewno się do danej strony odwołam.

Przystawka - małe serniczki w prowansalskim stylu /ok. 3-4 porcji/

Składniki:
- chleb pumpernikiel lub razowy (w zależności od porcji 3 lub 4 kromki)
- 150g koziego twarożku,
- 100g serka do smarowania kanapek (może być smakowy)
- 250g niesłodkiego sera (ricotta lub mascarpone),
- dość duża garść suszonych pomidorów ze słoika
- duża garść zielonych oliwek,
- 2 jajka
- płaska łyżka mąki ziemniaczanej,
- sol, pieprz,
- zioła prowansalskie

Wykonanie:
Z sera, mąki i jaj uzyskać jednolitą masę. Pomidory i oliwki pokroić dość drobno, dodać do masy i doprawić przyprawami.
Przystawki wypiekałam w specjalnych pierścieniach, ale można użyć np. silikonowej formy lub dowolnej formy, z której mamy pewność że wypieczone serniczki się wydostaną. Bez względu na przedmiot pomoże nam wysmarowanie formy masłem.
Piec w 170 stopniach  ok. 40 min. Najlepiej nakłuć i upewnić się, że w środku nie ma już ciasta, troszkę się również zarumienią. Jeśli dodamy tylko 1 jajko powinny wyjść bardziej białe od tych prezentowanych na zdjęciu.
Po wystudzeniu i wyjęciu z pierścieni, układamy je na wyciętych kołach z chlebka (średnica koła taka sama jak średnica formy) i przyozdabiamy tym co mamy (można sałatą, ogórkiem, rzodkiewką, kiełkami... itd :)

P.S. Teraz jak będę gotować i to uwieczniać - postaram się robić lepsze zdjęcia niż to powyższe, pstrykane kiedyś dla własnej satysfakcji. Takich staroci będzie jednak jeszcze sporo...

piątek, 10 stycznia 2014

Początki...

Początki zazwyczaj nie należą do najłatwiejszych, a plany i wizje jakie powstają w naszych myślach często mają się nijak do tego jak wszystko wychodzi w praktyce. Tak też jest z tym blogiem... Chciałam by wyglądał inaczej, jednak wykorzystując własne umiejętności i możliwości jakie daje mi ten kreator stron - powstało ot coś takiego.

Mam nadzieję, że Wam - zaglądającym tu regularnie, czyli pewnie moim znajomym, jak i Tobie przypadkowy podróżniku po wirtualnym świecie będzie dobrze się czytać nasze mniej lub bardziej znaczące wypociny.

Pierwszy wpis, jak wiele pierwszych rzeczy w naszym życiu chciałabym by był wyjątkowy. Dlatego poświęcam go dwóm najwspanialszym mężczyznom - o przepraszam - Mężczyznom w moim życiu.
(Pomyślałam tu, że kiedy już i o ile urodzi się syn, to dołączy do grona tych dwóch gentlemanów ;))

Zacznę od kogoś kogo od niedawna nie ma z nami, zakończył swoją ziemską wędrówkę. Teraz jednak jego obecności doświadczam w inny sposób, jest w moich myślach, w modlitwach, w moim sercu... w zachowaniach, które w jakiś sposób przeniosły się na mnie, w zwykłych przedmiotach, które mi o nim przypominają, w zapłakanych po nim oczach jego żony.
Mój najukochańszy Dziadek, Mężczyzna, dzięki któremu miałam piękne dzieciństwo, dzięki któremu mała dziewczynka stała się Kobietą, która zna swoją wartość, patrzy z radością na życie, wierzy... mniej lub bardziej w siebie, w drugiego człowieka, która przede wszystkim wyniosła z rodzinnego domu ogrom miłości, którą sama była (i jest) obdarzana.
Zawdzięczam mu niewyobrażalnie dużo, wspólny czas i taka zwykła, ludzka obecność w chwilach ważnych, smutnych, radosnych, wszystko to ma dla mnie wartość najwyższą. Coś czego nie można kupić, zdobyć, wyuczyć. Miłość i serdeczność, której miał niesamowicie wiele dla każdego.
Przewijają mi się przed oczyma i nieustannie powracają wspólne chwile, jego uśmiech, jego łzy, marudzenie, miliardy godzin pracy w ogrodzie, poranna gazetka, podwożenie na autobus i wyjeżdżanie w czasie burzy, kreślenie krzyża na czole przed egzaminem...
Jego ufność, modlitwy, proste codzienne życie, pokorne znoszenie choroby... Jest pięknym dowodem na to, że warto zawierzyć Komuś swoje życie, że warto żyć miłością i z miłością, po prostu być.
Chciałabym mieć tak dobre życie jakie Ty miałeś, by moje dzieci nauczyły się ode mnie tego wszystkiego czego Ty potrafiłeś mnie nauczyć. Dziękuję Ci za wszystko.

"Gwiazdy by ciemniej było
smutek by stale dreptał
oczy po prostu by kochać
choć z zamkniętymi oczami

wiara by czasem nie wierzyć
rozpacz by więcej wiedzieć
i jeszcze ból by nie myśleć
tylko z innymi przetrwać

koniec by nigdy nie kończyć
czas by utracić bliskich
łzy by chodziły parami
śmierć aby wszystko się stało
pomiędzy światem a nami"


A teraz pora na współautora bloga, choć ten wpis jest tylko mój, to zakładam, że będziemy prowadzić go razem, Drogi mój Mężu.

Tak, mój Mąż - najważniejszy Mężczyzna w moim życiu. Osobowość nieprawdopodobnie złożona, choć mówi się o mężczyznach że są prości i płytcy :)
Mężczyzna, którego czyny i słowa są szczere, który nigdy nie boi się być sobą, nie myśli co powiedzą inni. Mężczyzna, który potrafi przyznać się do błędu i go naprawić. Szalenie inteligentny i mądry facet, zaskakuje mnie swoją niepowszechnością, byciem nie na czasie... Nie ugania się za modą, sławą, dostrzega piękno chwili i wspólnego czasu.
Mężczyzna, na którego można liczyć, który jest odważny, ale ma wrażliwe wnętrze, który kocha najpełniej jak potrafi :)

Zachwycam się Twoją męskością, chce mieć z Tobą dzieci i spędzić z Tobą całe swoje życie. :)

"Napisałeś do mnie list serdeczny
przyniosłaś trzy jabłka z ogrodu
ciszę ukrytą w chlebie
zdziwiona myślę nieśmiało
że Bóg mnie kocha przez ciebie"

Tym wpisem rozpoczynam kolejną ścieżkę w swoim życiu.

Motyw wędrówki jest tym, który będzie przewijał się tu wielokrotnie, bo ostatecznie całe nasze życie jest wędrówką. /M.